środa, 21 grudnia 2011

UpragnIony list

Mineło 10 miesięcy w pażdzierniku 2011 dostaliśmy list z kliniki, że zaczynamy leczenie. Wyznaczono nam wizytę w klinice w celu zrobienia testów AIDS i żółtaczke. Jeśli choć wynik byłby pozytywny wykluczyło by to nas automatycznie z dalszego leczenia. Naszczęście okazało się, że wyniki były negatywne - poczuliśmy ulgę:) Byliśmy gotowi na następny krok. Natępna wizyta i spotkanie z pielęgniarką, która wytłumaczyla nam przebieg leczenia. Dostałam wszystkie lekarstwa: spray do nosa oraz zastrzyki. Spray do nosa ma za zadanie kontrolowanie owulacji, a zastrzyki spowodują, że mój organizm będzie produkował jajeczka - dużo jajeczek....
Spray do nosa zaczyna się brać 21 dnia cyklu prze około 2-3 tygodnie, codziennie 4 razy dziennie. A poźniej dochodzą zastrzyki, ale spray dalej trzeba brać do wyznaczonego dnia. Zastrzyki powino się wykonywać w brzuch lub w udo. Dla mnie to trochę przrażające, bo nie lubię zastrzyków. Ale mój Kochany powiedział, żę będzie mi je robić. Zobaczymy jak to będzie w praktyce.
Moje samopoczucie: ulga - już się zaczęło, przerażenie - jak mój organizm zaareguje na tą ilość hormonów, niepewność - czy wszystko będzie ok czy nam wyjdzie?
Chciałabym wiedzieć, że to wszystko, to oczekiwanie, te wizyty, lekarstwa, że nam wyjdzie, że będzie dobrze.... Najgorsza jest niepewność.....

wtorek, 13 grudnia 2011

Wrzesień 2011

W czasie oczekiwania na dzień kiedy dostaniemy list z kliniki starałam się robić wszystko co możliwe: nauka, praca, dom....Kontakty z innymi ograniczyłam do minimum. Powód? Miałam dość pytań, poza tym miałam dobrą wymówkę: brak czasu - co było prawdą. Wieczorem byłam zmęczona, aby nie myśleć. Chociaż zdarzało się mi nieraz płakać do poduszki: czasami w ukryciu, a czasami w ramionach mojego męża....

Zapomniałam wspomnieć, że postanowiliśmy poinformować najbliższą rodzinę o naszym problemie, o tym że tak długo staramy się i nic. Nie była to łatwa decyzja i nie była to prosta rozmowa. Ale stwierdziliśmy, że tak lepiej. Mieliśmy już dosyć pytań ze strony najbliższych: kiedy? jak długo? itp.. itp...
Powiedzieliśmy, że musimy się leczyć, ale o tym, że to będzie in-vitro nikt nie wie i się nie dowie..... Dlaczego? Stwierdziliśmy, że każdy ma inne podejście do in- vitro. Większość ludzi myśli, że in - vitro oznacza dziecko z próbówki. Poza tym dla dobra dziecka nikt nie może wiedzieć. Nie chcemy, aby dziecko się dowiedziało od kogoś, aby było przezywane, aby czuło się gorsze.... Może to i egoistyczne, ale dziecko też nie będzie wiedzieć. To my zdecydowaliśmy się na ten krok, to my ryzykujemy....

czwartek, 8 grudnia 2011

Kolejna wizyta...

Poczucie, że jest się gorszym, innym, smutek, rozczarowanie.... Codziennie z tym walczę i nie jest łatwo....

Kolejna wizyta - oficjalne podpisanie papierów i wpisanie nas na listę oczekujących na in-vitro( grudzień 2010 roku). Czas oczekiwanie 10 - 12 miesięcy.  To cała wieczność... Co mamy przez ten czas robić? Uzbroić się w cierpliwość? Ile można czekać...Czemu to wszystko tak długo trwa: badania, wyniki, lista, czekanie....
I wtedy człowiek sobie uświadamia ilu jest ludzi, którzy borykają się z takim samym problemem, ilu ludzi walczy o to, aby zostać rodzicem....... Od grudnia 2010 roku nie było w sumie dnia, abym nie myślałam o tym kiedy dostaniemy list z kliniki, może zwolni się miejsce, może ktoś zrezygnuje.. Łudziłam się! Bo kto zrezygnuje z szansy posiadania dziecka???? Nie było tygodnia, abym nie widziałam kobiet w ciąży i małych niemowlaków w wózkach. Tych odczuć nie da się opisać - BÓL....

wtorek, 1 listopada 2011

Wyniki.....

Dostaliśmy list z klinki, z których wynikało, że nasienie męża nie jest najlepszej jakości: plemniki poruszają się wolno i występują jakieś zmiany w budowie... Pocieszające było jedynie to, że nie wszytkie są tak zbudowane, niestety mały procent jest w dobrej "kondycji". Lekarz zaprosił męża na powtórkę badań... Teraz przynajmniej wiedzieliśmy.... Próbowałam pocieszać siebie i męża. Dlaczego to takie nie sprawiedliwe.....
Kolejne badania nasienia i kolejne złe wyniki. W liście zostaliśmy poinformowani, że ze względu na nienajlepszą jakoś nasienia, powinniśmy zastanowić się nad in-vitro. Dostaliśmy również informacje na ten temat  i czas, żebyśmy się zastanowili do następnej wizyty co chcemy robić... Co chcemy robić? Wszystko, aby mieć upragnione dziecko.

poniedziałek, 24 października 2011

Pierwsza wizyta w Klinice

Mała sala z osobnym wejściem do szpitala, koło drzwi mały szyld RFL (Klinika Leczenia Płodności), miła Pani z recepcji, poczekalnia z wygodnymi fotelami....Pierwszą wizytę wspominam dobrze, spotkanie z lekarzem nie trwało długo. Lekarz wypytał się ile staramy się o dziecko, poinformował, że trzeba będzie  zbadać nasienie męża, mnie natomiast skierował na scan-prześwietlenie dróg rodnych za pomocą czegość co przypomina wibrator ( trochę węższy), nakłada się na niego prezerwatywę i wkłada poprzez pochwę. Badanie nieprzyjemne - jak u ginekologa.. Prześwietlenie nie wykazało rzadnych zmian. Za jakieś parę dni mieliśmy wrócić do kliniki na pobranie nasienia męża. Zostałam jeszcze poproszona do udania się do toalety i włożenia sobie do pochwy patyczka (podobny do tego, którym się czyści uszy, tyle, że o wiele dłuższego), następnie musiałam go włożyć do małej próbówki, w której była jakaś sustancja. Miałam zamieszać patyczkiem, wyciągnąć go  i zamknąć próbówkę, patyczek wyrzucić, a resztę zanieść do pielęgniarki. Nie jestem pewna na to to było, ale podobne do badania cytologicznego....