wtorek, 13 grudnia 2011

Wrzesień 2011

W czasie oczekiwania na dzień kiedy dostaniemy list z kliniki starałam się robić wszystko co możliwe: nauka, praca, dom....Kontakty z innymi ograniczyłam do minimum. Powód? Miałam dość pytań, poza tym miałam dobrą wymówkę: brak czasu - co było prawdą. Wieczorem byłam zmęczona, aby nie myśleć. Chociaż zdarzało się mi nieraz płakać do poduszki: czasami w ukryciu, a czasami w ramionach mojego męża....

Zapomniałam wspomnieć, że postanowiliśmy poinformować najbliższą rodzinę o naszym problemie, o tym że tak długo staramy się i nic. Nie była to łatwa decyzja i nie była to prosta rozmowa. Ale stwierdziliśmy, że tak lepiej. Mieliśmy już dosyć pytań ze strony najbliższych: kiedy? jak długo? itp.. itp...
Powiedzieliśmy, że musimy się leczyć, ale o tym, że to będzie in-vitro nikt nie wie i się nie dowie..... Dlaczego? Stwierdziliśmy, że każdy ma inne podejście do in- vitro. Większość ludzi myśli, że in - vitro oznacza dziecko z próbówki. Poza tym dla dobra dziecka nikt nie może wiedzieć. Nie chcemy, aby dziecko się dowiedziało od kogoś, aby było przezywane, aby czuło się gorsze.... Może to i egoistyczne, ale dziecko też nie będzie wiedzieć. To my zdecydowaliśmy się na ten krok, to my ryzykujemy....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz